-Tracy!
Przynieś jeszcze serwetki! –Już na progu powitał mnie donośny głos
czerwonowłosej dziewczyny. Miała mocno podkreślone, czarną kredką, oczy oraz
kolczyka pod dolną wargą. Akurat przecierała stolik gdy podeszłam do niej i
zapytałam nieśmiało:
-Hej, jestem Zoey Moore, miałam tu pracować. Czy jest tu gdzieś szef?
–Wydusiłam z siebie najmilej jak potrafiłam. Wzrok dziewczyny jednak
momentalnie mnie zgasił. Obejrzała mnie od dołu do góry. Gdy skończyła ten
dziwny przegląd, wróciła do przecierania palmowego mebla.
-TRACCCYYYY!!! Rusz się z tymi serwetkami!!! –Krzynęła, zupełnie mnie
ignorując. Stałam w tym samym miejscu, niepewna co teraz zrobić. Rozejrzałam
się po wnętrzu –wszędzie panowały motywy palm, bambusów, na jednej ścianie
wisiały deski surfingowe. Nagle zza drzwi wyszła nieziemsko śliczna blondynka.
Jej długie, proste włosy sięgały jej aż do pośladków. Miała na sobie króciutką
bluzkę, odsłaniającą jej płaski, opalony brzuch, o którym marzy każda
dziewczyna. Delikatny makijaż, tylko
potęgował jej egzotyczny wygląd. Od patrzenia na nią momentalnie poczułam się
jak brzydka, szara flądra którą może wyrzuciło na brzeg zaraz przy pięknej
syrenie. Spojrzała na czerwonowłosą, znad długich rzęs. W ręku trzymała paczkę
serwetek. Domyśliłam się, że to musi być ta Tracy.
-To ostania paczka, Emma. Przeszukałam cały magazyn. –Podeszła i wręczyła jej
serwetki. Emma wzięła je i spojrzała na mnie.
-Na razie to ja tu żądzę. Wyluzuj nowa, będzie spoko. –Puściła mi oczko i
uśmiechnęła się. Odetchnęłam z ulgą i odwzajemniłam uśmiech. Emma zawołała
pozostałych. Z kuchni wyszły jeszcze dwie dziewczyny i brunet, który, jak się
później dowiedziałam, miał na imię Harry.
-Okej dziewczyny, to jest Zoey, oprowadźcie ją, pokażcie jej co ma robić.
–Rozkazała i natychmiast wróciła do czyszczenia stolika. Nieśmiałość wzięła
górę, zaczęłam uśmiechać się nerwowo. Poszłam za nimi do kuchni. Małe, skromne
pomieszczenie, prawie w całości białe, było idealnie wyczyszczone i
posprzątane.
-Jestem Jessica. Mów mi Jess, Jessy, Brownie lub jakkolwiek chcesz. –Brunetka uśmiechnęła się szeroko i podała mi
rękę. Miała ciemne, kasztanowe oczy, zupełnie jak jej włosy. Mocno pofalowane,
sięgały jej do ramion. Mimo krótkiego pobytu tutaj już zdążyła złapać delikatną
opaleniznę. W głowie majaczała mi myśl „zapamiętaj imiona, zapamiętaj imiona,
zapamiętaj imiona…”. Następnie przedstawiła się „nieco” grubsza dziewczyna. Jej
włosy przypominały coś a la wymiociny jednorożca –krótko ścięte,
niebiesko-zielono- fioletowe. Ograniczyła się do podania imienia. Michelle.
Choć prosiła by zwracać się do niej Michi. Nie czekała nawet aż odpowiem,
wyciągnęła papierosa i wyszła na zaplecze. Jessica jeszcze raz się uśmiechnęła
i delikatnie potruchtała za nią. Tymczasem odwróciłam się do blondwłosej
piękności, która stała z założonymi rękami i czekała, aż zwrócę na nią dostateczną
uwagę.
-Ja jestem Tracy. Szczerze mówiąc, jestem jedyną normalną tutaj osobą. Jessy
zachowuje się, jakby była psychicznie chorą dziewczynką, która przedobrzyła z
środkami rozweselającymi a Michi…no, sama widziałaś. Dużo razy proponowałam jej
dobrą dietę. –Wzruszyła ramionami. Oho, królowa. Nienawidzę takich osób. Już po
samym wyglądzie powinnam się domyślić, że jej ego jest wyższe niż czarne
szpilki które ma na sobie, ale postanowiłam, że nie będę oceniać książki po
okładce. Cóż, jak widać, ta książka
składa się tylko z okładki. Z dużej ilości okładek. W sumie to nie jest nawet
książka. Książka nie może być tylko okładkami. No chyba że to jakiś rodzaj
książki, w której pokazane są różne rodzaje i gatunki okładek..
Zaraz, zaraz, co ja gadam?! To nawet już nie jest metafora! Wyczekujące
spojrzenie Tracy uświadamia mi, że coś do mnie mówiła.
-Słuchaj, wiem, że się stresujesz, ale mam zamiar powtórzyć ostatni raz i radź
sobie sama. Tu są gary, ale nie będziesz ich potrzebować. Twoim zadaniem będzie
przyjmowanie zamówień i przecieranie stolików raz na jakiś czas. Chyba sobie
poradzisz?
-Jasne. –Odpowiedziałam krótko. Tracy kiwnęła głową zadowolona i wyszła. Gdy
miałam pewność, że zostałam sama, wyciągnęłam telefon i sprawdziłam wiadomość.
Hej śliczna, przepraszam cię za Trisa,
już zaczynało być miło. J Co ty na to, żebym odebrał cię po pracy i pokazał
okolicę? Miłych snów,
Nico
Poczułam dziwne uczucie w brzuchu. Do końca dnia nie mogłam przestać myśleć o
tym smsie. Na szczęście klientów było tak niewielu, że nie musiałam obrywać za
moje rozkojarzenie. Spacer z Nico? Po pracy? W dodatku nazwał mnie śliczną. Tak,
chcę z nim wyjść, chcę, chcę, bardzo chcę!!! Nie wiem, czy pójdę. W dodatku Harry
zaprosił nas na imprezę u jego kolegi, z okazji rozpoczęcia wakacji. To chyba
byłby dobry pomysł, gdybym poszła i zintegrowała się z innymi. Gdy moja zmiana
dobiegała końca, w drzwiach zobaczyłam…Nicolasa. Znów patrzyłam na niego jak na
obrazek. Obrazek znajdujący się w magazynach z modą. Ręce zaczęły mi drżeć, gdy
popatrzył na mnie i ku zdziwieniu przechodzącej obok Michi, podszedł do mnie.
-Już kończysz? –Uśmiechnął się. –Widzę, że udało ci się zdążyć na czas, jednak
cię nie wylali, gratuluję. –Zachichotałam cicho jak dziewczynka, która dostała
nową lalkę. Chłopak chyba nic nie robił sobie z wpatrujących się w niego oczu
pozostałych dziewczyn, tylko delikatnie odgarnął kosmyk moich włosów z twarzy i
założył mi je za ucho. Poczułam jak ciepły, przyjemny prąd spływa po moim
ciele, od miejsca, w którym mnie dotknął, aż po czubki palców u stóp.
--Nico? –Usłyszałam głos, na dźwięk którego chłopak momentalnie się wyprostował i wyciągnął rękę z moich włosów, jakby został
przyłapany na robieniu czegoś złego. Zdziwiona i zła odwróciłam się, by
ujrzeć Tracy. –Gdzieś ty się podziewał tyle czasu co? –Dziewczyna lekkim
krokiem podeszła do nas i musnęła go ustami w policzek. Nico wyglądał na
zdezorientowanego, ale nie mniej niż ja. Ja. Byłam. W szoku. Co tu się dzieje?!
„Mówiłem Ci, taki ideał musi mieć dziewczynę” -odzywał się mój rozsądek.
-Tracy…co ty tu robisz? Myślałem, że wyjechałaś do Włoch, mieszkać u cioci…
-Stęskniłeś się za mną? –Rzuciła kąśliwie blondynka. Nico tylko zilustrował ją
surowym spojrzeniem.
-Chodź Zoey. Wychodzimy. –Powiedział do mnie, wciąż patrząc na blondynkę. Nigdy
nie widziałam, żeby Nico patrzył na kogoś z taką powagą i…złością? Mimo, że
normalnie wygarnęłabym mu, że nie będę słuchać jego rozkazów, to posłusznie
odłożyłam ścierkę, pożegnałam się z dziewczynami i Harrym, a następnie
wybiegłam za Nico, który pośpiesznie wyszedł z budynku.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej, tu Ellie :) Chciałam tylko powiedzieć, że rozdziały staramy się dodawać co OKOŁO 10 dni ;) No i serdecznie dziękujemy za komentarze, każdy jest na wagę złota <3 Miłego dnia :*
*Czytając zwróćcie uwagę na czas w jakim pisane są fragmenty ;)*
Noc
była wyjątkowo ciepła, a niebo bezchmurne. Nawet z centrum oświetlonego miasta
można było dostrzec gwiezdne konstelacje na niebie. Księżyc powoli wchodził w
fazę nowiu, tworząc bijący białym blaskiem sierp. Delikatny, nadmorski wiatr
muskał mi twarz jednocześnie przynosząc świeże powietrze. Nasze kroki odbijały
się długim echem na pustej ulicy, a cienie naszych postaci znikały i pojawiały się w blasku ulicznych
latarni. Nico nic nie mówił, a ja nie mogąc znieść niezręcznej ciszy,
postanowiłam ją przerwać.
- Czym się interesujesz? – wypaliłam z najbardziej oklepanym pytaniem świata.
Chłopak milczał chwilę, poczym całkowicie poważnym tonem odpowiedział:
- Lubię malować –
- Ty? – zapytałam zdziwiona – zawsze
myślałam, że kręcą cię finanse, ekonomia i te sprawy, a tu taka niespodzianka.
-
Nico uśmiechnął się i pierwszy raz zauważyłam, że jest trochę.. zakłopotany? Tak, pan
zawsze-pewny-siebie właśnie się zawstydził.
- Wiesz.. ja po prostu myślę, że to jest wspaniałe. Możesz stworzyć coś z
niczego, wyżyć się na kartce papieru, przelać na nią swoje emocje, całą złość,
szczęście lub smutek jaki w tobie siedzi – dodał cicho.
Popatrzyłam na niego oniemiała. To była chyba najbardziej refleksyjna rzecz,
jaka kiedykolwiek wyszła z jego ust.
- To prawda. To co powiedziałeś. Uważam, że sztuka co coś cudownego. Chociaż
sama nie umiem narysować nawet prostej kreski, domyślam się , że malowanie musi
być czymś wielkim. -
- To chyba budynek, w którym mieszkasz – chłopak odwrócił nagle temat i
magiczna atmosfera prysła. Rozumiem, że limit głębokich konwersacji został na
dziś wyczerpany.
- Dziękuję, że mnie odprowadziłeś – uśmiecham się szczerze.
Kiedy myślę, że nic już się nie wydarzy i rozstaniemy się we względnym spokoju,
dzieje się coś dziwnego.
Nico przybliża się do mnie i patrzy mi w oczy. Stoję jak zaczarowana, nie mogąc
wyrwać się z uroku jaki na mnie rzucił. Chłopak kładzie dłoń na mojej tali i
delikatnie przyciąga do siebie. Jest tak
blisko, że czuję jego ciepły, słodki oddech. Spod zmrużonych powiek
przebłyskują błękitne tęczówki, a kosmyk blond włosów, które zdają się odbijać
światło księżyca, opada niesfornie na czoło.
- Zoey – szepta, zbliżając usta do moich.
Również przymykam oczy, całkowicie poddając się chwili. Motyle w moim brzuchu
szaleją, a tętno ciągle przyspiesza.
Czuję jak fala gorąca rozlewa się po moim ciele, gdy wargi Nico dotykają moich.
Chłopak przyciąga mnie jeszcze bliżej i nasze ciała stykają się niemal każdym
centymetrem. Oplatam ręce wokół szyi Nicolasa, poddając mu się całkowicie. W
tym stanie może zrobić ze mną co tylko chce. Nie myślę jasno, serce przejmuje
władzę nad rozsądkiem.
Nagle czuję wibracje w kieszeni moich spodni. Dlaczego teraz? – przeklinam Anę w myślach. To musi być ona.
Chcę odebrać, jednak Nico mnie powstrzymuje. Po piątym sygnale nie wytrzymuję i
z trudem odsuwam od siebie chłopaka. Niezbyt go to cieszy, mnie z resztą też.
- Ana, za kilka minut będę w domu i wszystko ci wytłumaczę – bąkam szybko w
słuchawkę i nie dopuszczając dziewczyny do słowa, rozłączam się. – Powinnam już
iść – mruczę zakłopotana w stronę Nico. Przyciąganie, które czułam przed
chwilą, zmieniło się w nagłe zdystansowanie.
Ruszam ze spuszczoną głową w stronę swojego mieszkania, jednak nagle chłopak
chwyta mnie za ramię i przytwierdza do ściany budynku, obok którego stoimy.
- Nie lubię, kiedy ktoś mi przerywa – szepta, ponownie zbliżając twarz do
mojej.
Jego zachowanie zaskakuje mnie z każdą sekundą. Wiem, że powinnam to
przerwać, pomyśleć o konsekwencjach i o
tym, że w ogóle go nie znam, ale nie potrafię
Nasze usta dzielą milimetry. Rozpoznaję słodycz jego oddechu. Nie mogę się
ruszyć, jakaś wewnętrzna blokada sprawia, że jedyne o czym myślę to Nico. Jego
wargi są tuż przy moich…
- Bip. Bip. Bip. Bip. Bip – zerwałam się zdyszana z łóżka i uderzyłam ręką w
budzik. Jezusie.. co to było?! Serce bije mi szybciej niż zazwyczaj, a wargi są
ciepłe i nabrzmiałe. Czy ja przed chwilą…?
To tylko sen, nic się tak naprawdę nie
stało. – uspokajam się w myślach. Dla pewności odtwarzam wczorajszy
wieczór.
Wyszliśmy od niego, rozmawialiśmy o zainteresowaniach i Nico wspomniał, że lubi
malować. Potem się pożegnaliśmy i to wszystko. Nic się nie wydarzyło. To był
tylko sen. Tak, zwykłe marzenie senne, nic znaczącego.
Podobno sny odzwierciedlają nasze
najskrytsze pragnienia – zaszydził ze mnie głosik w podświadomości.
Zignorowałam go i postanawiam ogarnąć nowy pokój, siebie i najlepiej całe swoje
życie. Jeden dzień, a tak dużo do przeanalizowania…
*
Słońce,
które już na dobre wstało, muskało mnie swoimi promieniami. Wyspana jak nigdy
dotąd sięgnęłam po komórkę. Napis na
niej informował mnie o dwóch nowych wiadomościach. Pierwsza z nich była od
Jane.
Hej, Zoey! I jak tam jest? Poznałaś już kogoś? J Zadzwoń do mnie, gdy będziesz mieć czas! xx
Uśmiechnęłam się. Już chciałam napisać „Tak, poznałam
kogoś, jest mega przystojny, zabawny, i prawie się całowaliśmy. Tak, tak,
pierwszego dnia”. Westchnęłam. Powinnam definitywnie na jakiś czas dać sobie
spokój z Nicolasem. To wszystko dzieje się za szybko, a ja mam pracę…zaraz,
zaraz…Poderwałam się szybko z łóżka i popatrzyłam na zegarek. Cholera, cholera,
cholera! Już dziewiąta! Powinnam być w pracy
za pięć minut! Spóźnić się pierwszego dnia! Nie zdążając przeczytać
drugiej wiadomości, biegnę do łazienki i myję się w czasie krótszym niż dwie
minuty. Z przerażeniem przypomniałam sobie o braku moich ubrań. Otworzyłam
szeroko oczy czując, że jeśli czegoś nie zrobię, wyleją mnie zanim w ogóle
zaczęłam pracę.
-Aaanaaaa!! –Krzynęłam i pobiegłam do jeszcze śpiącej dziewczyny. –Jezu, Ana,
błagam cię, pożycz mi jakieś ciuchy, wszystko ci później wytłumaczę!
–Potrząsnęłam ją za ramię. Dziewczyna oparła się na ramieniu i spojrzała
nieobecnym wzrokiem w przestrzeń. Pokazała palcem na szafę i…poszła spać dalej.
Szybko rzuciłam się do ubrań i wyciągnęłam pierwsze lepsze spodnie i biały,
obcisły t-shirt. Wybiegłam z domu, zanim wskazówka na zegarze pokazała 9:05.
Zdyszana, biegłam ulicą, chociaż tak naprawdę nie wiedziałam dokąd biec. Nagle
zatrzymało mnie trąbienie samochodu. Odwróciłam się i zamarłam.
-Nico?! Czy ty mnie śledzisz? –Wykrzyczałam. Blondyn siedzący w srebrnym,
połyskującym samochodzie uśmiechnął się. Też miał na sobie białą bluzkę.
Piękne, błękitne oczy zasłonił pilotkami.
-Wsiadasz czy nie? Wyglądasz jakby ci się spieszyło. –Zaśmiał się. Przez ułamek
sekundy zawahałam się, jednak szybkim i zdumiewająco płynnym, jak na mnie,
ruchem, wślizgnęłam się do auta.
-Sunset Miami Bar. Wiesz gdzie to jest? –Zapytałam, poprawiając zaczęty rano
makijaż. Włosy przyjemnie rozwiewał mi wiatr.
-Pewnie. Często chodzę tam ze znajomymi. –Rzucił krótko. Uśmiech zniknął z jego
twarzy, ale nie zastanawiałam się nad tym długo. Pod wpływem silnego wiatru,
bluzka Nicolasa opięła się mu na brzuchu, pokazując mięśnie. Znów nie mogłam
oderwać od niego wzroku, przypominał jednego z greckich bóstw-idealne ciało,
włosy, twarz, uśmiech. Momentalnie powróciły do mnie wspomnienia ostatniego
dnia, oraz sen. Popatrzyłam na jego wargi. Ciekawe ile już kobiecych ust one
całowały? Nico uśmiechnął się. Znów nie mogłam oprzeć się wrażeniu i wizji
mężczyzny z reklamy pasty do zębów.
-Dlaczego mi się tak przyglądasz? To krępujące, Mo. –Wciąż się uśmiechał, nie
odrywając wzroku od drogi. Zrobiłam się czerwona i odwróciłam się. –Chociaż, w
sumie też bardzo słodkie. –Zatrzymał auto i popatrzył na mnie. –Sunset Miami
bar. Masz dwie minuty spóźnienia, ale chyba nikt tego nie zauważy. Nie
pierwszego dnia, kiedy prawie w ogóle nie ma ruchu. Powodzenia.
-Dzięki. –uśmiechnęłam się. –I dzięki za powiezienie. W życiu bym tu nie
dotarła.
-Z czasem się przyzwyczaisz. –Ściągnął okulary i odwrócił się do mnie. –A co do
wczorajszego dnia, no wiesz…zanim przyszedł Tristian…
-...Możemy dokończyć tą rozmowę później? Bo wiesz, trochę mi się spieszy.
–Nerwowo odparłam. Jedyna wymówka, jaka przyszła mi w tej chwili do głowy. Nico
kiwnął głową i rzucił „Jasne”, po czym wiedząc, że teraz nic nie wskóra założył
okulary. Szybko wyszłam z samochodu, tym razem prawie potykając się o własne
nogi. Pomachałam mu, i pobiegłam do budynku przy plaży.
Słońce
już zaszło a na niebie powoli zaczynały pojawiać się świecące punkciki. Ciepły,
letni wiatr przyjemnie muskał mi skórę. Mijając skrzyżowanie uświadomiłam sobie
co ja robię.Mój rozum podpowiadał mi: Hmm tak, poznałam gościa w pociągu,
rozmawialiśmy chwilę i ten zaoferował mi teraz żebym do niego przyszła.
Będziemy zupełnie sami. Ja i obcy koleś.
No może nie do końca obcy. Ach, raz się żyje, są wakacje! Chwyciłam z powrotem
walizkę i dalej kierowałam kroki do mieszkania wynajmowanego przez Nico. Wokół
mnie rozpościerał się piękny, nadmorski widok: palmy rosnące wzdłuż ulic,
wszędzie turyści, zakochane pary a na niebie mewy. Będąc w takim miejscu nie
można stale podporządkowywać się zdrowemu rozsądkowi. Gdy wreszcie dotarłam pod
jego dom i zadzwoniłam do drzwi, momentalnie zamarłam. Nie, nie dlatego że
będziemy sami, ale uświadomiłam sobie jak teraz musiałam wyglądać. Po paru
godzinnej podróży, zmęczona, spocona, brudna. Nie zaglądałam do lusterka od
wyjazdu. Spodziewałam się, że gdy tylko przyjadę, będę mogła się odświeżyć. No
świetnie! Chcesz sprawić miłe wrażenie na jedynej osobie którą tu znasz?
Przyjdź do jego domu wyglądając jak pielgrzym po dniu wędrówki! Odwróciłam się
i już miałam odejść kiedy zatrzymał mnie dźwięk aksamitnego głosu chłopaka:
-A jednak przyszłaś! Już myślałem, że się rozmyślisz i będę musiał sam cię
odwiedzić.
Odwróciłam się w jego stronę i uśmiechnęłam się nerwowo. „Ignorowanie mnie
przynosi ci same korzyści, radź sobie teraz sama” –wydawał się krzyczeć mój
mózg.
-No hej. –Pomachałam mu, wciąż nie ukrywając zdenerwowania. –Wiesz, może jednak
ja…
-Wejdziesz w końcu czy masz zamiar stać w tych drzwiach do rana? –Przerwał mi
Nicolas. Sięgnęłam po walizkę, ale Nico był pierwszy. To takie miłe z jego
strony. Mieszkanie wyglądało całkiem dobrze. Małe, przytulne, posprzątane.
Zdziwiło mnie to, spodziewałam się bowiem wielkiego syfu. No bo przecież tak
wygląda każdy męski dom, co nie? Usłyszałam zamykanie drzwi za swoimi plecami.
-Rozgość się. Może chciałabyś pójść się odświeżyć? Pierwsze drzwi po lewej.
–Powiedział, posyłając mi ten swój uśmiech pełen białych zębów.
-Czytasz mi w myślach! Nawet nie wiesz jakie to upokarzające tak stać przed
tobą wyglądając jak łasica po porodzie! Mój wybawco! –pomyślałam. A tak
naprawdę, uśmiechnęłam się krzywo i rzuciłam krótkie „dzięki, zaraz będę”.
Wgramoliłam się szybko do łazienki i odetchnęłam z ulgą. Szybkie spojrzenie do
lustra potwierdziło moje przewidywania. Chwyciłam pierwszą lepszą torbę i
wyjęłam z niej kosmetyki. Weszłam pod prysznic i odkręciłam letnią wodę. Sięgnęłam
ręką po różową buteleczkę z szamponem różano-kakaowym. Intensywny zapach szybko
do mnie dotarł. Ciepła woda lała się z otworów w słuchawce, skapując na moje
nagrzane ciało, posmarowane różano-kakaowym cudem. Gdy już ostatecznie pozbyłam się ostatnich
śladów zmęczenia okryłam się ręcznikiem i otworzyłam kolejną torbę. Hmm, nie,
to nie ubrania. W kolejnej znalazłam tylko buty. Ze zdenerwowaniem wyrzucałam zawartość
wszystkich trzech walizek ale na nic. Usiadłam zdruzgotana na białych kafelkach
łazienki próbując zrozumieć co się stało. Gdzie są moje ubrania do cholery?! W
myślach powróciłam do zdarzeń dzisiejszego dnia. Zderzenie z chłopcem przy
wyjściu z pociągu. Nie możliwe. A co jeśli torba została na dworcu?? Może ktoś
oddał ją do punktu rzeczy znalezionych. Okej, ale co teraz?? Siedziałam tak na
chłodnej podłodze oparta o drzwi już kolejne parę minut. „Musisz to zrobić,
chyba że zamierzasz iść do domu w ręczniku” –podpowiadał rozum.
-Ekhem…Nico? –Zawołałam przez szaprę w drzwiach. Usłyszałam odpowiedź z
przeciwnej strony mieszkania.
-Co, Mo?
-Czy miałbyś może…jakieś zapasowe ubranie?- Idiotka. –Bo…chyba zostawiłam
walizkę z ciuchami na dworcu… -Zmieszana, z turbanem na głowie wyjrzałam
bardziej przez uchylone drzwi łazienki próbując dostrzec chłopaka. Wybuchnął
śmiechem, ale po chwili w moją stronę poleciał kłębek jakiś materiałów.
-Dzięki. –Odpowiedziałam i wyciągnęłam rękę. Znów z ulgą zamknęłam drzwi. Spojrzałam
na ubrania-Wielki, czarny t-shirt z nadrukiem i jeansy. „Okej” –westchnęłam.
„Dobre i to”. Spodnie jednak okazały się zdecydowanie za duże. Wyglądałam jak
mała dziewczynka, która ukradła tacie ubrania. Długo się jeszcze wahałam, po
czym zdjęłam je. Bluzka była wystarczająco długa by zakryć mi pośladki. Mogła w
zupełności posłużyć za sukienkę. Przewiązałam jeszcze włosy bandamą, poprawiłam
makijaż i razem z walizkami wyszłam z łazienki. Bosymi stopami skierowałam się
do miejsca, z którego dochodził cudowny zapach i nucenie chłopaka –do kuchni.
Oparłam walizki o białe ściany przedpokoju i cicho jak kot zakradłam się za
Nico.
-Co gotujesz? –zapytałam. Nico momentalnie odskoczył na bok.
-Jezu, Mo, nie strasz mnie tak! Mało
brakowało a dostałabyś tą szpachelką w twarz! –Powiedział Nico. Szybko jednak
uspokoił się i powoli na jego twarzy pojawił się wielki banan. Gapił się tak na
mnie jakiś czas, w końcu nie wytrzymałam. Naciągnęłam bluzkę najbardziej jak
się dało.
-Możesz przestać się na mnie gapić? –Prychnęłam. Chłopak jednak jeszcze raz
obejrzał mnie, zaczynając od nóg, kończąc na fryzurze. W końcu spojrzał mi w oczy.
-Jeśli mam być szczery, to chcę tylko powiedzieć, że wyglądasz zajebiście
seksownie. –Pokazał swoje lśniąco białe zęby. Dopiero teraz zauważyłam, że nie
ma na sobie koszulki. Z trudem oderwałam wzrok od jego umięśnionego brzucha.
Wyglądał jak ratownik z seriali telewizyjnych i gość z reklamy Colgate w
jednym. Zaczęłam się śmiać ze zdenerwowaniem.
-No więc co gotujesz? –Zapytałam ponownie, chcąc zmienić temat.
-Ach, prawdziwie nadmorskie danie, mój specjał! Zapraszam do stołu! –Pochylił
się jak kelner i wskazał mi miejsce. Zachichotałam cicho. Zjedliśmy kurczaka,
był naprawdę pyszny. Kto by pomyślał, do zalet Nicolasa dopisuję „dobry kucharz”.
-Dobra, teraz ktoś musi to pozmywać. –Nico chwycił talerz i już miał wziąć mój,
ale odsunęłam go.
-No nie, tyle zrobiłeś, daj mi chociaż w tym jednym ci pomóc. –Wstałam,
uśmiechając się. Co jest ze mną nie tak? Zachciało mi się zmywać? Przecież
nienawidzę tego robić… To tylko z grzeczności, tak. Okłamuj się dalej.
-Nalegam. –Chwycił drugi koniec talerzy i popatrzył mi prosto w oczy. Jego
oczy są niemal tak samo błękitne, co oczy Jane. Uśmiech zniknął z naszych
twarzy. Złapał mnie za rękę, powoli, wciąż nie spuszczając ze mnie wzroku.
Przybliżył się. Za blisko. Co się dzieje? Drżały mi ręce, zdałam sobie sprawę z
tego, do czego on zmierza. Musnął palcami zewnętrzną część mojej dłoni. Znów
poczułam zapach jego perfum.
-Zoey… -Wyszeptał. Nie przezwisko tylko moje imię.
-A co tu się wyprawia?! –Od drzwi rozległ się donośny krzyk faceta. Nico puścił
moją rękę, przewrócił oczami, westchnął i wziął naczynia, odwracając się do
zlewu.
-Cześć, Tris. Już wróciłeś? –Zapytał blondyn, nie przerywając mycia naczyń.
Tymczasem źródło głosu, który nam przerwał uratował mnie z tej dziwnej sytuacji, podeszło do kuchni. Okazało
się być mocno opalonym szatynem z dredami. Przypominał mi Boba Marleya. Pod pachą trzymał deskę surfingową.
Patrzył to na mnie, to na Nico.
-Nie przedstawisz nas sobie, brachu? –Zapytał. Czułam się tak zażenowana i
zawstydzona jakby przyłapano mnie na uprawianiu seksu z pięcioma facetami.
Tymczasem tylko stanęłam bliżej Nico, gdy ten miał zamiar mnie pocałować.
Tylko. Nicholas znudzony odwrócił się i oparł i metalowy zlew.
-Mo, to jest Tristian, mój kuzyn u którego mieszkam na czas wakacji. Tris, to
jest Mo…Zoey. –Przejechał ręką po włosach i wyszedł z kuchni. Znów zaczęłam się
denerwować. Nie, to złe określenie. Już wcześniej byłam zdenerwowana, teraz
denerwowałam się jeszcze bardziej.
-No więc Mo czy Zoey? –Opalony chłopak gapił się na mnie, jakby prześwietlał
mój umysł.
-Zoey. Nicholas wymyślił sobie, żeby nazywać mnie Mo. –Odparłam, po czym
sięgnęłam po telefon. 5 nieodebranych połączeń od Any. O matko, jest już
cholernie ciemno. Nie wysłuchałam nawet do końca Tristiana, rzuciłam szybko:
-Przepraszam was bardzo, ale muszę lecieć. Miałam być w domu 2 godziny temu.
Miło było cię poznać Tristian. –Uśmiechnęłam się przyjacielsko, chwyciłam
walizki i pomachałam jeszcze do niego, stojąc przy wyjściu.
-Jest już ciemno. Pozwól się chociaż odprowadzić. –Nagle z innego pokoju
wyszedł Nico.
- Nie trzeba, to tylko kilka minut drogi. – rozsądek znowu wziął górę.
- Masz świadomość, że spytałem jedynie z grzeczności? Odprowadzę cię, czy tego
chcesz, czy nie. – uśmiechnął się przebiegle.
Wywróciłam jedynie oczami i nie
protestowałam. Chciałam, żeby ze mną poszedł wiedziałam, że tak będzie
bezpieczniej.
- Noce bywają tu zimne, więc może lepiej ubrałabyś coś jeszcze – spojrzał na
moje nogi i na jego twarzy pojawił się wymowny uśmiech. Zdanie „wyglądasz
zajebiście seksownie” odbiło się echem w mojej głowie.
Kilka minut później stałam przy drzwiach w moich dżinsach z podróży z wielką
plamą na kolanie oraz z wszystkim (tym razem sprawdziłam dokładnie) walizkami.
- Gotowa – zakomunikowałam Nico.
Chłopak rzucił w stronę Tristiana, że niedługo wróci i opuściliśmy mieszkanie.