- Będę tęsknić - Jane
przytuliła mnie już chyba po raz setny.
- Ja też, ale obiecuję, że będę dzwonić przynajmniej raz dziennie -
- Obowiązkowo! Chcę znać relację z każdego podrywu! – wypuściła mnie z uścisku i mrugnęła porozumiewawczo.
W odpowiedzi jedynie zaśmiałam się nerwowo. Wątpię, żeby moje życie uczuciowe w Charleston nagle odżyło. Nigdy nie dorównam Jane. Jej smukła figura i idealne krągłości świetnie współgrają z jasnymi blond włosami, a niebieskie oczy skrywają głębię, w której utonął nie jeden chłopak. Jestem jej zupełnym przeciwieństwem: ciemne włosy, wręcz czarne oczy i sylwetka, nad której przyzwoitym wyglądem muszę ciężko pracować. Nie to, co Jane, która została obdarowana przez naturę wspaniałą przemianą materii.
- Nie przejmuj się! Na pewno znajdziesz swojego księcia. – powiedziała, czytając mi w myślach.
Od odpowiedzi uratował mnie klakson rozbrzmiewający na zewnątrz.
- Muszę iść, wiesz, że moja mama nie lubi czekać. – westchnęłam.
- Wierzę w ciebie – wyszeptała przytulając mnie ponownie.
Wiem, że chciała dodać mi odwagi i otuchy, żebym była bardziej śmielsza. I to sobie właśnie postanowiłam. Zasada numer 1: Zero strachu.
- Co tak długo? Nie chcesz się chyba spóźnić na pociąg.
– skarciła mnie mama.- Ja też, ale obiecuję, że będę dzwonić przynajmniej raz dziennie -
- Obowiązkowo! Chcę znać relację z każdego podrywu! – wypuściła mnie z uścisku i mrugnęła porozumiewawczo.
W odpowiedzi jedynie zaśmiałam się nerwowo. Wątpię, żeby moje życie uczuciowe w Charleston nagle odżyło. Nigdy nie dorównam Jane. Jej smukła figura i idealne krągłości świetnie współgrają z jasnymi blond włosami, a niebieskie oczy skrywają głębię, w której utonął nie jeden chłopak. Jestem jej zupełnym przeciwieństwem: ciemne włosy, wręcz czarne oczy i sylwetka, nad której przyzwoitym wyglądem muszę ciężko pracować. Nie to, co Jane, która została obdarowana przez naturę wspaniałą przemianą materii.
- Nie przejmuj się! Na pewno znajdziesz swojego księcia. – powiedziała, czytając mi w myślach.
Od odpowiedzi uratował mnie klakson rozbrzmiewający na zewnątrz.
- Muszę iść, wiesz, że moja mama nie lubi czekać. – westchnęłam.
- Wierzę w ciebie – wyszeptała przytulając mnie ponownie.
Wiem, że chciała dodać mi odwagi i otuchy, żebym była bardziej śmielsza. I to sobie właśnie postanowiłam. Zasada numer 1: Zero strachu.
- Przepraszam. – opowiedziałam krótko, chcąc uniknąć kłótni z „panią perfekcyjną”.
O tak, moja rodzicielka to idealny przykład przesadnej dokładności i rygorystyczności. Dla niej wszystko zawsze musi być idealne. Idealnie wyprasowane ubranie, idealnie ułożone włosy, idealne maniery i oczywiście idealna szkoła. Dlatego właśnie nie ma pojęcia, że jadę do Charleston, aby pracować. Myśli, że odbędę tam wakacyjny kurs prawniczy organizowany przez tamtejszy uniwersytet. W innym wypadku nigdzie by mnie nie puściła.
Gdy docieramy na dworzec, wyciągam swoje torby z bagażnika i kieruję się na odpowiedni peron. Mama bez słowa podąża za mną, stukając o posadzkę swoimi beżowymi szpilkami. Jej strój niewątpliwie wyróżniał się w tłumie podróżników. Miała na sobie koralowa sukienkę i żakiet w kolorze butów. To wszystko wina spotkania służbowego, na które zaraz jedzie.
Gdy przybyłyśmy na miejsce, pociąg już czekał. Uśmiechnęłam się, słysząc dochodzący z głośników komunikat „Pociąg do Charleston odjeżdża z peronu 2 za 10 minut.” Już niedługo będę daleko stąd, daleko od mojej idealnej rodzinki, próbującą zmienić mnie w perfekcjonistkę, która zawsze ma wszystko zaplanowane i zapięte na ostatni guzik.
Krótko i zbyt formalnie pożegnałam się z mamą. Okazywanie uczuć nie było jej mocna stroną. Uśmiechnęłam się do niej pogodnie, zapewniając, że będę zachowywać się odpowiedzialnie.
Po tym jakże wzruszającym i uczuciowym rozstaniu chwyciłam walizki i z gracją słonia władowałam się do pociągu. Zajęłam miejsce w pustym przedzielana końcu pociągu. Rozlokowałam torby na wiszących wysoko (trochę zbyt wysoko jak dla mnie)półkach i przejechałam ręką po delikatnym obiciu niebieskich siedzeń. Pomachałam mamie na pożegnanie i kilka minut później pociągu ruszył, a ja nie mogłam uwierzyć, że zaczynam nowy rozdział w moim życiu, który choć pewnie będzie krótki, to na pewno pełen wrażeń.
Cieszyłam się, że mam cały przedział tylko dla siebie. Włożyłam słuchawki i przymknęłam oczy, wyobrażając sobie jak cudowne życie czeka na mnie w Charleston . Słońce, plaża, ocean… Piosenka Passenger - Let her go jeszcze bardziej urealistyczniła moje marzenia i powoli odpływałam do innego świata.
I gdy myślałam, że mam chwilę spokoju drzwi do przedziału otworzyły się, co natychmiast wyrwało mnie z błogiego stanu. Rzuciłam spojrzenie w stronę niespodziewanego gościa. Był to wysoki chłopak o blond włosach i smukłej sylwetce. Przeklęłam w duchu, że narusza moją samotność, ale gdy przyjrzałam się jego twarzy, złość ustąpiła zdziwieniu.
Czy to…? Niemożliwe.
Niestety przede mną jak byk stał asystent mojej matki i uśmiechał się do mnie z intencją, której nie potrafiłam odczytać. Przez chwilę łudziłam się, że mnie nie pamięta. W końcu widzieliśmy się tylko kilka razy, gdy podrzucał mojej mamie jakieś papiery do domu…
Jesteś córką, jego szefowej, oczywiście, że cię rozpoznał - odgryzł się złośliwy głos w mojej podświadomości, a ja robiłam to co wychodzi mi najlepiej w stresujących sytuacjach – uśmiechałam się jak idiotka.
-Cześć, tu jest wolne? –Wskazał na ohydnie niebieski fotele pociągowe. Cały przedział zionął pustką. Pomieszczenie aż krzyczało „Tak, tu jest wolne!!”.
-Nie. –Ze stoickim spokojem, który z trudem udało mi się osiągnąć, skierowałam swój wzrok na okno, czyli w zupełnie przeciwną stronę.
-Świetnie!- Rzucił radośnie. Zaskoczona tym nagłym entuzjazmem odwróciłam się, akurat by dostrzec „wlatującą” na półkę walizkę. Śnieżnobiały uśmiech jakim mnie obdarzył zajmując miejsce naprzeciwko mnie, tym bardziej wprawił mnie w osłupienie. Po jakimś czasie stwierdziłam, że muszę przestać z otępieniem się w niego wpatrywać. Wyciągnęłam książkę i zaczęłam udawać, że czytam. Po jakimś czasie stwierdziłam, że dał sobie spokój z patrzeniem na mnie. Wyciągnął jakąś piłeczkę i zaczął odbijać nią o ściany przedziału, leżąc na trzech fotelach.
-Co czytasz? –Zapytał, nie przerywając zabawy piłką. Nie obdarzył mnie nawet spojrzeniem.
-Ehhh..hh..hm? – zamruczałam pod nosem. Dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie o co pytał. –N-nie wiem.
Chwycił zabawkę, po czym popatrzył na mnie i zaczął się śmiać. Na jego twarzy pojawiły się piękne dołeczki. Zachichotałam z nerwów, próbując ukryć zakłopotanie. Przecież wiem, że mnie zna. To dlaczego zachowuje się, jakby widział mnie pierwszy raz na oczy?
-Nie dziwię się. Twoja mama zapewne wybrała coś typu „Duma i uprzedzenie” albo „Prawa działaczy funkcyjnych ośrodków gminnych”. Możesz ją odłożyć, na czas wakacji mamusia nie będzie ci już truła. –Mówi spokojnie, nie przestając się uśmiechać. Więc mnie zna. Może nie tyle co mnie, ale moją pokręconą rodzinkę. Spodziewałam się, że mnie znienawidzi za to, że matka wylała go z pracy. Wydawał się jednak być przyjaźnie nastawiony. Posłusznie odłożyłam książkę, nie mogąc wydusić z siebie żadnego słowa.
-Gdzie jedziesz? –Próbował dalej toczyć rozmowę,
-Wakacyjny kurs prawniczy w Charleston. –Wyszeptałam płynnie, powoli się rozluźniając.
-Hahaha, a tak naprawdę? –Mrugnął do mnie, zupełnie wybijając mnie z tropu. O co mu chodzi? I dlaczego tak mi zależy, żeby się nie skompromitować?
-Co masz na myśli? –Zapytałam, zakładając nogę na nogę i prostując się. Czułam jak długie, ciemne włosy, pod wpływem ruchu, spłynęły mi po plecach.
-Wyglądasz teraz jak twoja matka. Nawyki wprowadzane od urodzenia, rozumiem. – Wstał. –Będziesz potrzebować kogoś w tym Charleston, kto ci pomoże. – Usiadł zaraz obok mnie. Poczułam delikatny zapach męskich perfum.
-Ej! –jęknęłam oburzona. –To moje! –Poniosłam się, zrzucając książkę z kolan. Chłopak jednak nie przestając się uśmiechać, czytał podanie o pracę.
-No i było tak od razu! Mieszkam bardzo blisko tego baru, w razie czego, wal śmiało! –Podał mi kartki, które wyrwałam z jego ręki szybkim ruchem.
-Nie potrzebuję twojej pomocy. I tak, zamierzam pracować w tym barze. Jeśli wygadasz coś mojej mamie… -Obrzuciłam go srogim spojrzeniem. Pokazał ręce.
-Spokojnie, jestem po twojej stronie! Nie zamierzam nic mówić twojej mamie, naprawdę. Nie będziesz musiała w ogóle na mnie patrzeć. To tylko tak na wszelki wypadek. No wiesz, do Charleston jest trochę daleko, gdyby coś ci się stało, rodzice szybko nie przybędą. –Powiedział z entuzjazmem. To, że traktuje mnie jak dziecko jest strasznie irytujące. Odgarnęłam włosy ręką. Wciąż stałam przy nim, trzymając w ręku dokumenty.
-To jak, weźmiesz ten numer? –Z niewinnym uśmiechem podał mi kawałek instrukcji montażu fotela z wypisanymi na nim cyferkami. Sięgnęłam po niego ostrożnie, po czym zapytałam z nutą wahania:
-Dlaczego tak ci zależy, żeby mi pomóc?
-Znam twoją matkę. To wystarczajmy powód. Po prostu nie chcę, by taka świetna dziewczyna tak bardzo cierpiała, szczególnie w wakacje. No proszę cię, kurs prawniczy? –Zapytał z rozbawieniem. Odwzajemniłam uśmiech i chwyciłam kartkę.
-Dzięki. –Odpowiedziałam tylko, a on rzucił krótkie „nie ma sprawy” i powrócił do swojego poprzedniego zajęcia, jakim było odbijanie piłką od ściany. Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, o tamtych okolicach, o plażach, o wakacjach. Zaproponował, że zapozna mnie ze swoimi przyjaciółmi. Nic nie odpowiedziałam. Z jednej strony cieszę się, że znalazłam kogoś, kto mi pomoże czuć się mniej zagubioną, z drugiej strony, miałam mieć czas z dala od doczesnego życia. A dobrze wiem, że on jest jego częścią. Chwila…
-Tak w ogóle, jak się nazywasz? –Zapytałam, zanim zdążyłam się zastanowić, czy to pytanie jest na miejscu.
-Nicolas. –Powiedział, unosząc kąciki ust. Wyglądał, jakby uśmiechał się do ściany. –A Ty?
-Zoey. Zoey Moore. –Nie wiem, dlaczego podałam nazwisko. Przecież on dobrze wie, jak ono brzmi.
-Ładnie, od dzisiaj jesteś Mo. –Rzucił zwięźle, jakby to było coś zupełnie normalnego. Znów wprowadził mnie w stan osłupienia. Nigdy w życiu nie miałam ksywki. To była moja pierwsza i szczerze, nieszczególnie mi się podobała.
-A nie mogę zostać Zoey? –zapytałam z błaganiem w głosie. Zanim zdążył mi odpowiedzieć, drzwi przedziału otworzyły się. Stał w nich ok. 20 letni szatyn.
-Czy te miejsca są wolne? –Zapytał. Spojrzałam na Nico, który nie przestawał odbijać tej cholernej piłeczki. Już miałam coś odpowiedzieć, kiedy ten rzucił krótko:
-Nie.
Nie chcę żeby to zabrzmiało sztucznie czy coś, ale bardzo ciekawie piszesz co się rzadko zdarza i tak, będę tu wpadać częściej. Masz talent do pisania :) Już nie mogę się doczekać następnych rozdziałów. Bardzo dobry początek, myślę, że dużo osób będzie czytać twojego bloga, powodzenia w dalszym pisaniu :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Krejzi Smajl
Nawet nie wiesz, jak długo czekałam ,aż coś napiszesz. <3 ;] Pisałam już to chyba wielokrotnie, ale czekam na twoje książki. :D
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam ten rozdział dwa razy i muszę przyznać że odwaliłaś kawał dobrej roboty. Moim zdaniem masz dobry styl pisania, i ludzie tacy jak ja zazdroszczą ci takiego wspaniałego talentu.
OdpowiedzUsuńWracając do opowiadania to zastanawia mnie jedno. Co będzie jak matka głównej bohaterki dowie się prawdy ?
A tak w ogóle to podoba mi się imię tego chłopaka. Naprawdę ładne.
http://wez-olowek-i-narysuj-formule1.blogspot.com/