- Co to było? – spytałam rozbawiona.
- Myślałem, że cenisz sobie samotność – nie przerywał odbijania piłeczki.
- Ty tu jesteś, więc o samotności chyba nie można mówić. –
- Przeszkadza ci moje towarzystwo? -
- Nie, skąd… ja tylko… - jąkałam się, a na moją twarz wpłyną czerwony rumieniec.
Nicolas roześmiał się i dalej odbijał to głupie okrągłe coś, co zaczynało działać mi na nerwy.
Zakłopotana oparłam się plecami o ścianę i wyciągnęłam nogi na miejsca obok, korzystając z wolnej przestrzeni. Do uszu ponownie włożyłam słuchawki, a moje myśli znów powędrowały do tego, co czeka mnie w Charleston. Nico nie odezwał się do końca podróży i ja również nie odczuwałam takiej potrzeby. Chyba zauważył, że jego nawyk odbijania piłeczki mnie denerwuje, bo nie przerwał, dopóki pociąg nie dotarł do celu.
Gdy wychodziliśmy z przedziału, przepuścił mnie w drzwiach, a ja z moją gracją top modelki wygramoliłam się ze stertą bagaży na korytarz, gdzie popchnęłam jakieś dziecko, sprawiając, że wylało na siebie sok. Nicolas nawet nie próbował ukryć rozbawienia, gdy uciekałam z miejsca zdarzenia, zanim matka dzieciaka mnie zauważyła.
Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, zorientowałam się, że Nico nie miał zamiaru zostawić mnie samej.
- Co powiesz na spacer? Ulica, na której znajduje się twoje mieszkanie nie jest daleko - zaproponował.
Rzuciłam przelotne spojrzenie na moje walizki, które nie wyglądały zbyt zachęcająco.
- Wolałabym wezwać taksówkę – uśmiechnęłam się – ale ty możesz się oczywiście przejść - dodałam spokojnie, jednak po chwili dotarło do mnie znaczenie mojej wypowiedzi.
Równie dobrze mogłam powiedzieć coś w rodzaju Mieszkamy na tej samej ulicy, ja wezmę taksówkę, ale ty idź piechotą, śmiało!
Nicolas uniósł brwi w lekkim rozbawieniu, widząc moją konsternację. Czułam się przy nim jak dziecko, chociaż był starszy tylko o kilka lat.
- Nie o to mi chodziło. To znaczy.. Po prostu... ja.. – znowu gubiłam się w słowach.
- Zadzwonię po taksówkę – poczułam ulgę, na dźwięk jego propozycji.
Zadzwoniłam do drzwi wciąż jeszcze zdyszana wnoszeniem
bagaży po schodach. - Myślałem, że cenisz sobie samotność – nie przerywał odbijania piłeczki.
- Ty tu jesteś, więc o samotności chyba nie można mówić. –
- Przeszkadza ci moje towarzystwo? -
- Nie, skąd… ja tylko… - jąkałam się, a na moją twarz wpłyną czerwony rumieniec.
Nicolas roześmiał się i dalej odbijał to głupie okrągłe coś, co zaczynało działać mi na nerwy.
Zakłopotana oparłam się plecami o ścianę i wyciągnęłam nogi na miejsca obok, korzystając z wolnej przestrzeni. Do uszu ponownie włożyłam słuchawki, a moje myśli znów powędrowały do tego, co czeka mnie w Charleston. Nico nie odezwał się do końca podróży i ja również nie odczuwałam takiej potrzeby. Chyba zauważył, że jego nawyk odbijania piłeczki mnie denerwuje, bo nie przerwał, dopóki pociąg nie dotarł do celu.
Gdy wychodziliśmy z przedziału, przepuścił mnie w drzwiach, a ja z moją gracją top modelki wygramoliłam się ze stertą bagaży na korytarz, gdzie popchnęłam jakieś dziecko, sprawiając, że wylało na siebie sok. Nicolas nawet nie próbował ukryć rozbawienia, gdy uciekałam z miejsca zdarzenia, zanim matka dzieciaka mnie zauważyła.
Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, zorientowałam się, że Nico nie miał zamiaru zostawić mnie samej.
- Co powiesz na spacer? Ulica, na której znajduje się twoje mieszkanie nie jest daleko - zaproponował.
Rzuciłam przelotne spojrzenie na moje walizki, które nie wyglądały zbyt zachęcająco.
- Wolałabym wezwać taksówkę – uśmiechnęłam się – ale ty możesz się oczywiście przejść - dodałam spokojnie, jednak po chwili dotarło do mnie znaczenie mojej wypowiedzi.
Równie dobrze mogłam powiedzieć coś w rodzaju Mieszkamy na tej samej ulicy, ja wezmę taksówkę, ale ty idź piechotą, śmiało!
Nicolas uniósł brwi w lekkim rozbawieniu, widząc moją konsternację. Czułam się przy nim jak dziecko, chociaż był starszy tylko o kilka lat.
- Nie o to mi chodziło. To znaczy.. Po prostu... ja.. – znowu gubiłam się w słowach.
- Zadzwonię po taksówkę – poczułam ulgę, na dźwięk jego propozycji.
Dlaczego tu nie ma windy? - prychnęłam w myślach.
Przez dłuższy czas nikt nie otwierał, więc powtórzyłam czynność. Nadal nic. Widocznie mojej przyszłej współlokatorki nie ma w domu. Wyciągnęłam więc z torebki klucz, który wysłała mi pocztą i wsadziłam go do zamka, ale próbując przekręcić napotkałam opór. Nie pasował.
Zdziwiona rozpoczęłam walkę z drzwiami i opornym kluczem. Po 15 minutach bezsensownych starań sprawdziłam, czy to na pewno dobre mieszkanie, piętro, a nawet budynek . Wszystko się zgadzało, oprócz zamka i klucza.
Super, po prostu świetnie. Dlaczego takie rzeczy przytrafiają się zawsze mi? - westchnęłam zrezygnowana i wykręciłam numer do mojej współlokatorki. Ana odebrała po kilku sygnałach.
- Hej, tu Zoey Moore. Właśnie stoję pod drzwiami naszego mieszkania, ale klucz, który mi wysłałaś nie pasuje – poinformowałam ją zwięźle. Wciąż byłam trochę podirytowana i zła zaistniałą sytuacją.
- A tak.. zapomniałam ci powiedzieć. Kilka dni temu ktoś próbował się włamać i musiałam wymienić zamki. Naprawdę cię przepraszam, zupełnie nie pomyślałam, że masz nie pasujący klucz – westchnęła wyraźnie zdziwiona – jestem za miastem i powrót trochę mi zajmie… - urwała niepewnie, bojąc się mojej reakcji.
- Ile? – spytałam zwięźle.
- Za 3 godziny będę, obiecuję! – westchnęłam ciężko na tę informację.
- Już wychodzisz? – usłyszałam cichy, zachrypnięty głos w tle słuchawki – przecież jeszcze nie skoń… -
- Zadzwonię do ciebie z pociągu – zaszczebiotała Ana chyba orientując się, że usłyszałam jej… chłopaka.
- Jasne, do zobaczenia – starałam się zdobyć na miły ton.
Dziewczyna rozłączyła się, a ja ze zdenerwowaniem wrzuciłam telefon do torby. . Przeszłabym się po mieście, ale ilość walizek skutecznie mi to uniemożliwia. Czekał mnie więc trzygodzinny obóz koczowniczy przed drzwiami do mieszkania. Czy dzisiejszy dzień mógł być gorszy?
Gdy kilka sekund później zadzwoniła mi komórka, wpadłam w jeszcze większą irytację. Czego ktoś znowu ode mnie chciał?
Zamarłam gdy na wyświetlaczu zobaczyłam imię Nicolas’a. O nie.. tylko nie on, błagam. Nie wiem dlaczego, ale na dźwięk głosu blondyna denerwowałam się i traciłam panowanie nad wymową. Przypomniała mi się sytuacja z pociągu kiedy stwierdziłam, że nie wiem jaką książkę czytam…
Po kilku sekundach opanowałam roztrzęsienie i nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Hej – rzuciłam na powitanie, starając się rozluźnić.
- Hej, jak tam mieszkanie? – zapytał.
- Cóż.. ma bardzo ładne… drzwi wejściowe. – prychnęłam z nutą ironii w głosie.
- Co? – roześmiał się.
Jego śmiech był tak aksamitny, że można by go słuchać godzinami… Zaraz, czy ja naprawdę o tym pomyślałam?
- Są naprawdę ładne… w kolorze ciemnego drewna, z wygrawerowaną, srebrną liczbą 23 i prostą, aczkolwiek gustowną klamką. Myślę, że patrzenie na nie przez kolejne 3 godziny będzie świetnym zajęciem. – westchnęłam ironicznie.
- O czym ty mówisz? –spytał zdezorientowany Nicolas.
- O niczym ważnym… tylko moja współlokatorka zapomniała wspomnieć, że wymieniła zamki i teraz czeka mnie koczowanie przed drzwiami – po skończonej wypowiedzi zaczęłam zastanawiać się, dlaczego właściwie mówię mu to wszystko.
- Chyba nie masz zamiaru czekać na korytarzu aż ona wróci? – był wyraźnie rozbawiony.
- A co mam jakiś wybór? -
- Przyjdź do mnie – odpowiedział, jakby to było oczywiste od samego początku.
Nie spodziewałam się tego. No dobra, spodziewałam i
- Nie chce sprawić ci kłopotu – odmówiłam jednak zgodnie z rozsądkiem.
- Gdyby tak było, nie proponowałbym ci tego. Widzę cię pod moimi drzwiami za 10 minut albo sam po ciebie pójdę, to nie daleko – niemal widziałam na jego twarzy ten charakterystyczny uśmiech, którego intencji nadal nie potrafiłam rozgryźć.
- Okej, ale na pewno nie będę… ?- nie dokończyłam, bo Nicolas mi przerwał.
- Na pewno, Mo. Wyślę ci smsa z dokładnym adresem -
- Dziękuję ci bardzo - zignorowałam to, jak mnie nazwał.
- Do zobaczenia – powiedział miłym tonem, a ja nacisnęłam czerwoną słuchawkę.
Kilka sekund później telefon ponownie zawibrował i na ekranie wyświetlił się adres Nicolasa. Chwyciłam więc torby i niezbyt pewna czy dobrze robię, ruszyłam w stronę jego mieszkania.