wtorek, 22 kwietnia 2014

~Rozdział 2 ~ Klucze



- Co to było? – spytałam rozbawiona.
- Myślałem, że cenisz sobie samotność – nie przerywał odbijania piłeczki.
- Ty tu jesteś, więc o samotności chyba nie można mówić. –
- Przeszkadza ci moje towarzystwo? -
- Nie, skąd… ja tylko… - jąkałam się, a na moją twarz wpłyną czerwony rumieniec.
Nicolas roześmiał się i dalej odbijał to głupie okrągłe coś, co zaczynało działać mi na nerwy.
Zakłopotana oparłam się plecami o ścianę i wyciągnęłam nogi na miejsca obok, korzystając z wolnej przestrzeni. Do uszu ponownie włożyłam słuchawki, a moje myśli znów powędrowały do tego, co czeka mnie w Charleston. Nico nie odezwał się do końca podróży i ja również nie odczuwałam takiej potrzeby. Chyba zauważył, że jego nawyk odbijania piłeczki mnie denerwuje, bo nie przerwał, dopóki pociąg nie dotarł do celu.
Gdy wychodziliśmy z przedziału, przepuścił mnie w drzwiach, a ja z moją gracją top modelki wygramoliłam się ze stertą bagaży na korytarz, gdzie popchnęłam jakieś dziecko, sprawiając, że wylało na siebie sok. Nicolas nawet nie próbował ukryć rozbawienia, gdy uciekałam z miejsca zdarzenia, zanim matka dzieciaka mnie zauważyła.
Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, zorientowałam się, że Nico nie miał zamiaru zostawić mnie samej.
- Co powiesz na spacer? Ulica, na której znajduje się twoje mieszkanie nie jest daleko  - zaproponował.
Rzuciłam przelotne spojrzenie na moje walizki, które nie wyglądały zbyt zachęcająco.
- Wolałabym wezwać taksówkę – uśmiechnęłam się – ale ty możesz się oczywiście przejść  - dodałam spokojnie, jednak po chwili dotarło do mnie znaczenie mojej wypowiedzi.
Równie dobrze mogłam powiedzieć coś w rodzaju Mieszkamy na tej samej ulicy, ja wezmę taksówkę, ale ty idź piechotą, śmiało!
Nicolas uniósł brwi w lekkim rozbawieniu, widząc moją konsternację. Czułam się przy nim jak dziecko, chociaż był starszy tylko o kilka lat.
- Nie o to mi chodziło. To znaczy.. Po prostu... ja.. – znowu gubiłam się w słowach.
- Zadzwonię po taksówkę – poczułam ulgę, na dźwięk jego propozycji.
Zadzwoniłam do drzwi wciąż jeszcze zdyszana wnoszeniem bagaży po schodach.
Dlaczego tu nie ma windy?  - prychnęłam w myślach.
Przez dłuższy czas nikt nie otwierał, więc powtórzyłam czynność. Nadal nic. Widocznie mojej przyszłej współlokatorki nie ma w domu. Wyciągnęłam więc z torebki klucz, który wysłała mi pocztą i wsadziłam go do zamka, ale próbując przekręcić napotkałam opór. Nie pasował.
Zdziwiona rozpoczęłam walkę z drzwiami i opornym kluczem. Po 15 minutach bezsensownych starań sprawdziłam, czy to na pewno dobre mieszkanie, piętro, a nawet budynek . Wszystko się zgadzało, oprócz zamka i klucza.
Super, po prostu świetnie. Dlaczego takie rzeczy przytrafiają się zawsze mi? - westchnęłam zrezygnowana i wykręciłam numer do mojej współlokatorki. Ana odebrała po kilku sygnałach.
- Hej, tu Zoey Moore. Właśnie stoję pod drzwiami naszego mieszkania, ale klucz, który mi wysłałaś nie pasuje – poinformowałam ją zwięźle. Wciąż byłam trochę podirytowana i zła zaistniałą sytuacją.
- A tak.. zapomniałam ci powiedzieć. Kilka dni temu ktoś próbował się włamać i musiałam wymienić zamki. Naprawdę cię przepraszam, zupełnie nie pomyślałam, że masz nie pasujący klucz – westchnęła wyraźnie zdziwiona – jestem za miastem i powrót trochę mi zajmie…  - urwała niepewnie, bojąc się mojej reakcji.
- Ile? – spytałam zwięźle.
- Za 3 godziny będę, obiecuję! – westchnęłam ciężko na tę informację.
- Już wychodzisz? – usłyszałam cichy, zachrypnięty głos w tle słuchawki – przecież jeszcze nie skoń… -
- Zadzwonię do ciebie z pociągu – zaszczebiotała Ana chyba orientując się, że usłyszałam jej… chłopaka.
- Jasne, do zobaczenia – starałam się zdobyć na miły ton.
Dziewczyna rozłączyła się, a ja ze zdenerwowaniem wrzuciłam telefon do torby. . Przeszłabym się po mieście, ale ilość walizek skutecznie mi to uniemożliwia. Czekał mnie więc trzygodzinny obóz koczowniczy przed drzwiami do mieszkania. Czy dzisiejszy dzień mógł być gorszy?
Gdy kilka sekund później zadzwoniła mi komórka, wpadłam w jeszcze większą irytację. Czego ktoś znowu ode mnie chciał?
Zamarłam gdy na wyświetlaczu zobaczyłam imię Nicolas’a. O nie.. tylko nie on, błagam. Nie wiem dlaczego, ale na dźwięk głosu blondyna denerwowałam się i traciłam panowanie nad wymową. Przypomniała mi się sytuacja z pociągu kiedy stwierdziłam, że nie wiem jaką książkę czytam…
Po kilku sekundach opanowałam roztrzęsienie i nacisnęłam zieloną słuchawkę.
- Hej – rzuciłam na powitanie, starając się rozluźnić.
- Hej, jak tam mieszkanie? – zapytał.
- Cóż.. ma bardzo ładne… drzwi wejściowe. – prychnęłam z nutą ironii w głosie.
- Co? – roześmiał się.
Jego śmiech był tak aksamitny, że można by go słuchać godzinami… Zaraz, czy ja naprawdę o tym pomyślałam?
- Są naprawdę ładne… w kolorze ciemnego drewna, z wygrawerowaną, srebrną liczbą 23 i prostą, aczkolwiek gustowną klamką. Myślę, że patrzenie na nie przez kolejne 3 godziny będzie świetnym zajęciem. – westchnęłam ironicznie.
- O czym ty mówisz? –spytał zdezorientowany Nicolas.
- O niczym ważnym… tylko moja współlokatorka zapomniała wspomnieć, że wymieniła zamki i teraz czeka mnie koczowanie przed drzwiami – po skończonej wypowiedzi zaczęłam zastanawiać się, dlaczego właściwie mówię mu to wszystko.
- Chyba nie masz zamiaru czekać na korytarzu aż ona wróci? – był wyraźnie rozbawiony.
- A co mam jakiś wybór? -
- Przyjdź do mnie – odpowiedział, jakby to było oczywiste od samego początku.
Nie spodziewałam się tego. No dobra, spodziewałam i miałam nadzieję, że to nastąpi modliłam się żeby to się nie wydarzyło.
- Nie chce sprawić ci kłopotu – odmówiłam jednak zgodnie z rozsądkiem.
- Gdyby tak było, nie proponowałbym ci tego. Widzę cię pod moimi drzwiami za 10 minut albo sam po ciebie pójdę, to nie daleko  – niemal widziałam na jego twarzy ten charakterystyczny uśmiech, którego intencji nadal nie potrafiłam rozgryźć.
- Okej, ale na pewno nie będę… ?- nie dokończyłam, bo Nicolas mi przerwał.
- Na pewno, Mo.  Wyślę ci smsa z dokładnym adresem -
- Dziękuję ci bardzo -  zignorowałam to, jak mnie nazwał.
- Do zobaczenia – powiedział miłym tonem, a ja nacisnęłam czerwoną słuchawkę.
Kilka sekund później telefon ponownie zawibrował i na ekranie wyświetlił się adres Nicolasa. Chwyciłam więc torby i niezbyt pewna czy dobrze robię, ruszyłam w stronę jego mieszkania.

sobota, 12 kwietnia 2014

~Rozdział 1 ~ Zoey Moore

- Będę tęsknić  - Jane przytuliła mnie już chyba po raz setny.
- Ja też, ale obiecuję, że będę dzwonić przynajmniej raz dziennie -
- Obowiązkowo! Chcę znać relację z każdego podrywu! – wypuściła mnie z uścisku i mrugnęła porozumiewawczo.
W odpowiedzi jedynie zaśmiałam się nerwowo. Wątpię, żeby moje życie uczuciowe w Charleston nagle odżyło. Nigdy nie dorównam Jane. Jej smukła figura i idealne krągłości świetnie współgrają z jasnymi blond włosami, a niebieskie oczy skrywają głębię, w której utonął nie jeden chłopak. Jestem jej zupełnym przeciwieństwem: ciemne włosy, wręcz czarne oczy i sylwetka, nad której przyzwoitym wyglądem muszę ciężko pracować. Nie to, co Jane, która została obdarowana przez naturę wspaniałą przemianą materii.
- Nie przejmuj się! Na pewno znajdziesz swojego księcia. – powiedziała, czytając mi w myślach.
Od odpowiedzi uratował mnie klakson rozbrzmiewający na zewnątrz.
- Muszę iść, wiesz, że moja mama nie lubi czekać. – westchnęłam.
- Wierzę w ciebie – wyszeptała przytulając mnie ponownie.
Wiem, że chciała dodać mi odwagi i otuchy, żebym była bardziej śmielsza. I to sobie właśnie postanowiłam. Zasada numer 1: Zero strachu.
- Co tak długo? Nie chcesz się chyba spóźnić na pociąg. – skarciła mnie mama.
- Przepraszam. – opowiedziałam krótko, chcąc uniknąć kłótni z „panią perfekcyjną”.
O tak, moja rodzicielka to idealny przykład przesadnej dokładności i rygorystyczności. Dla niej wszystko zawsze musi być idealne. Idealnie wyprasowane ubranie, idealnie ułożone włosy, idealne maniery i oczywiście idealna szkoła. Dlatego właśnie nie ma pojęcia, że jadę do Charleston, aby pracować. Myśli, że odbędę tam wakacyjny kurs prawniczy organizowany przez tamtejszy uniwersytet. W innym wypadku nigdzie by mnie nie puściła.
Gdy docieramy na dworzec, wyciągam swoje torby z bagażnika i kieruję się na odpowiedni peron. Mama bez słowa podąża za mną, stukając o posadzkę swoimi beżowymi szpilkami. Jej strój niewątpliwie wyróżniał się w tłumie podróżników. Miała na sobie koralowa sukienkę i żakiet w kolorze butów. To wszystko wina spotkania służbowego, na które zaraz jedzie.
Gdy przybyłyśmy na miejsce, pociąg już czekał. Uśmiechnęłam się, słysząc dochodzący z głośników komunikat „Pociąg do Charleston odjeżdża z peronu 2 za 10 minut.” Już niedługo będę daleko stąd, daleko od mojej idealnej rodzinki, próbującą zmienić mnie w perfekcjonistkę, która zawsze ma wszystko zaplanowane i zapięte na ostatni guzik.
Krótko i zbyt formalnie pożegnałam się z mamą. Okazywanie uczuć nie było jej mocna stroną. Uśmiechnęłam się do niej pogodnie, zapewniając, że będę zachowywać się odpowiedzialnie.
Po tym jakże wzruszającym i uczuciowym rozstaniu chwyciłam walizki i z gracją słonia władowałam się do pociągu. Zajęłam miejsce w pustym przedzielana końcu pociągu. Rozlokowałam torby na wiszących wysoko (trochę zbyt wysoko jak dla mnie)półkach i przejechałam ręką po delikatnym obiciu niebieskich siedzeń. Pomachałam mamie na pożegnanie i kilka minut później pociągu ruszył, a ja nie mogłam uwierzyć, że zaczynam nowy rozdział w moim życiu, który choć pewnie będzie krótki, to na pewno pełen wrażeń.
Cieszyłam się, że mam cały przedział tylko dla siebie. Włożyłam słuchawki i przymknęłam oczy, wyobrażając sobie jak cudowne życie czeka na mnie w Charleston . Słońce, plaża, ocean… Piosenka Passenger - Let her go jeszcze bardziej urealistyczniła moje marzenia i powoli odpływałam do innego świata.
I gdy myślałam, że mam chwilę spokoju drzwi do przedziału otworzyły się, co natychmiast wyrwało mnie z błogiego stanu. Rzuciłam spojrzenie w stronę niespodziewanego gościa. Był to wysoki chłopak o blond włosach i smukłej sylwetce. Przeklęłam w duchu, że narusza moją samotność, ale gdy przyjrzałam się jego twarzy, złość ustąpiła zdziwieniu.
Czy to…? Niemożliwe.
Niestety przede mną jak byk stał asystent mojej matki i uśmiechał się do mnie z intencją, której nie potrafiłam odczytać. Przez chwilę łudziłam się, że mnie nie pamięta. W końcu widzieliśmy się tylko kilka razy, gdy podrzucał mojej mamie jakieś papiery do domu…  
Jesteś córką, jego szefowej, oczywiście, że cię rozpoznał - odgryzł się złośliwy głos w mojej podświadomości, a ja robiłam to co wychodzi mi najlepiej w stresujących sytuacjach – uśmiechałam się jak idiotka.

-Cześć, tu jest wolne? –Wskazał na ohydnie niebieski fotele pociągowe. Cały przedział zionął pustką. Pomieszczenie aż krzyczało „Tak, tu jest wolne!!”.
-Nie. –Ze stoickim spokojem, który z trudem udało mi się osiągnąć, skierowałam swój wzrok na okno, czyli w zupełnie przeciwną stronę.
-Świetnie!- Rzucił radośnie. Zaskoczona tym nagłym entuzjazmem odwróciłam się, akurat by dostrzec „wlatującą” na półkę walizkę. Śnieżnobiały uśmiech jakim mnie obdarzył zajmując miejsce naprzeciwko mnie, tym bardziej wprawił mnie w osłupienie. Po jakimś czasie stwierdziłam, że muszę przestać z otępieniem się w niego wpatrywać. Wyciągnęłam książkę i zaczęłam udawać, że czytam. Po jakimś czasie stwierdziłam, że dał sobie spokój z patrzeniem na mnie. Wyciągnął jakąś piłeczkę i zaczął odbijać nią o ściany przedziału, leżąc na trzech fotelach.
-Co czytasz? –Zapytał, nie przerywając zabawy piłką. Nie obdarzył mnie nawet spojrzeniem.
-Ehhh..hh..hm? – zamruczałam pod nosem. Dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie o co pytał. –N-nie wiem.
Chwycił zabawkę, po czym popatrzył na mnie i zaczął się śmiać. Na jego twarzy pojawiły się piękne dołeczki. Zachichotałam z nerwów, próbując ukryć zakłopotanie. Przecież wiem, że mnie zna. To dlaczego zachowuje się, jakby widział mnie pierwszy raz na oczy?
-Nie dziwię się. Twoja mama zapewne wybrała coś typu „Duma i uprzedzenie” albo „Prawa działaczy funkcyjnych ośrodków gminnych”. Możesz ją odłożyć, na czas wakacji mamusia nie będzie ci już truła. –Mówi spokojnie, nie przestając się uśmiechać. Więc mnie zna. Może nie tyle co mnie, ale moją pokręconą rodzinkę. Spodziewałam się, że mnie znienawidzi za to, że matka wylała go z pracy. Wydawał się jednak być przyjaźnie nastawiony. Posłusznie odłożyłam książkę, nie mogąc wydusić z siebie żadnego słowa.
-Gdzie jedziesz? –Próbował dalej toczyć rozmowę, chciałam, żeby mówił do mnie dalej wolałabym żeby przestał.
-Wakacyjny kurs prawniczy w Charleston. –Wyszeptałam płynnie, powoli się rozluźniając.
-Hahaha, a tak naprawdę? –Mrugnął do mnie, zupełnie wybijając mnie z tropu. O co mu chodzi? I dlaczego tak mi zależy, żeby się nie skompromitować?
-Co masz na myśli? –Zapytałam, zakładając nogę na nogę i prostując się. Czułam jak długie, ciemne włosy, pod wpływem ruchu, spłynęły mi po plecach.
-Wyglądasz teraz jak twoja matka. Nawyki wprowadzane od urodzenia, rozumiem. – Wstał. –Będziesz potrzebować kogoś w tym Charleston, kto ci pomoże. – Usiadł zaraz obok mnie. Poczułam delikatny zapach męskich perfum. Cudowny zapach. Palce mimowolnie zaczęły drgać. Zostań tu. Za blisko. Przybliżył się jeszcze bardziej i zanim zdążyłam zareagować, nachylony do mnie, wyciągnął rękę po przodu, chwytając plik papierów. Przeglądając je, wrócił na swoje miejsce.
-Ej! –jęknęłam oburzona. –To moje! –Poniosłam się, zrzucając książkę z kolan. Chłopak jednak nie przestając się uśmiechać, czytał podanie o pracę.
-No i było tak od razu! Mieszkam bardzo blisko tego baru, w razie czego, wal śmiało! –Podał mi kartki, które wyrwałam z jego ręki szybkim ruchem.
-Nie potrzebuję twojej pomocy. I tak, zamierzam pracować w tym barze. Jeśli wygadasz coś mojej mamie… -Obrzuciłam go srogim spojrzeniem. Pokazał ręce.
-Spokojnie, jestem po twojej stronie! Nie zamierzam nic mówić twojej mamie, naprawdę. Nie będziesz musiała w ogóle na mnie patrzeć. To tylko tak na wszelki wypadek. No wiesz, do Charleston jest trochę daleko, gdyby coś ci się stało, rodzice szybko nie przybędą. –Powiedział z entuzjazmem. To, że traktuje mnie jak dziecko jest strasznie irytujące. Odgarnęłam włosy ręką. Wciąż stałam przy nim, trzymając w ręku dokumenty.
-To jak, weźmiesz ten numer? –Z niewinnym uśmiechem podał mi kawałek instrukcji montażu fotela z wypisanymi na nim cyferkami. Sięgnęłam po niego ostrożnie, po czym zapytałam z nutą wahania:
-Dlaczego tak ci zależy, żeby mi pomóc?
-Znam twoją matkę. To wystarczajmy powód. Po prostu nie chcę, by taka świetna dziewczyna tak bardzo cierpiała, szczególnie w wakacje. No proszę cię, kurs prawniczy? –Zapytał z rozbawieniem. Odwzajemniłam uśmiech i chwyciłam kartkę.
-Dzięki. –Odpowiedziałam tylko, a on rzucił krótkie „nie ma sprawy” i powrócił do swojego poprzedniego zajęcia, jakim było odbijanie piłką od ściany. Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, o tamtych okolicach, o plażach, o wakacjach. Zaproponował, że zapozna mnie ze swoimi przyjaciółmi. Nic nie odpowiedziałam. Z jednej strony cieszę się, że znalazłam kogoś, kto mi pomoże czuć się mniej zagubioną, z drugiej strony, miałam mieć czas z dala od doczesnego życia. A dobrze wiem, że on jest jego częścią. Chwila…
-Tak w ogóle, jak się nazywasz? –Zapytałam, zanim zdążyłam się zastanowić, czy to pytanie jest na miejscu.
-Nicolas. –Powiedział, unosząc kąciki ust. Wyglądał, jakby uśmiechał się do ściany. –A Ty?
-Zoey. Zoey Moore. –Nie wiem, dlaczego podałam nazwisko. Przecież on dobrze wie, jak ono brzmi.
-Ładnie,  od dzisiaj jesteś Mo. –Rzucił zwięźle, jakby to było coś zupełnie normalnego. Znów wprowadził mnie w stan osłupienia. Nigdy w życiu nie miałam ksywki. To była moja pierwsza i szczerze, nieszczególnie mi się podobała.
-A nie mogę zostać Zoey? –zapytałam z błaganiem w głosie. Zanim zdążył mi odpowiedzieć, drzwi przedziału otworzyły się. Stał w nich ok. 20 letni szatyn.
-Czy te miejsca są wolne? –Zapytał. Spojrzałam na Nico, który nie przestawał odbijać tej cholernej piłeczki. Już miałam coś odpowiedzieć, kiedy ten rzucił krótko:
-Nie.

czwartek, 3 kwietnia 2014

Prolog


Nigdy nie będziemy razem. Nie mogę być z kimś, kto w każdej chwili może się zabić. Obiecaj mi…obiecaj mi, że nigdy więcej nie weźmiesz żyletki do ręki. Wszystko jeszcze da się ułożyć. –Chłopak patrzył surowym wzrokiem, w jego oczach można było dostrzec cień prośby. Naprzeciwko niego stała brunetka, której wiatr rozwiewał włosy. Po policzkach spływały jej łzy.
-Wiesz, że nie mogę…nie rób mi tego, proszę! Kocham cię! Kocham cię jak nikogo innego! Jesteś moim całym światem…proszę, zaakceptuj mnie taką jaka jestem… -Chłopak rzucił się do niej i złapał ją mocno za ramiona. Jego twarz pokrywał grymas bólu i rozpaczy.
-Nie dajesz mi wyboru. Żegnaj, Kate.. –Chłopak delikatne zsunął swoje dłonie z jej rąk, odwrócił się, i odszedł. Dziewczyna jeszcze długo stała na dachu budynku. Wyglądała jak mała, szmaciana laleczka, którą wiatr próbuje zepchnąć w dół. Zaczęła szlochać. Przez mokre od łez oczy spojrzała w dół. Na swoje nadgarstki całe pokryte drobnymi kreskami. Podniosła głowę, ale jego już nie było. Z jej gardła wyszedł głośny krzyk, pomieszany ze słonymi łzami. Przetarła swoją alabastrową twarz rękawem od kurtki. Zrobiła kilka kroków do przodu. Jeszcze jeden. Jeszcze. Ostatni raz odwróciła się do miejsca, w którym tak niedawno stał on. Wyszeptała „Kocham cię” przez zakrwawione wargi. Zrobiła ostatni krok w tył. Ostatni krok dzielący ją od śmierci. I spadła.
-Nie wierzę!! No nie wierzę…. –Szlochająca nastolatka co chwilę wyciąga kolejne chusteczki, nie odrywając wzroku od telewizora. –Jak on mógł na to pozwolić..! To takie smutne…
Podniosłam się z fotela i wyłączyłam film.
-Koniec na dzisiaj tego dołującego serialu! Jak on może ci się podobać? W dodatku ten aktor grający tego faceta, no, tego…
-Tylera!
-Właśnie. Jest strasznie brzydki. Fuuj! –Zrobiłam minę jakbym wymiotowała, po czym natychmiast oberwałam poduszką w głowę. Zaczęłam się śmiać. Chwyciłam leżącą najbliżej różową pufkę i rzuciłam się na dziewczynę. Jedna z lepszych rzeczy jakie mogą być w nocowaniu u kogoś to wojna na poduszki. Po paru minutach, zmęczone, upadłyśmy na kanapę.
-Zoey..? – Jane niepewnie zaczęła, podkulając nogi. Usiadłam naprzeciw niej i wsadziłam największą poduszkę pod brodę.
-Mhhm?
-Wierzysz w tak wielką miłość? Znaczy wiesz. –Założyła kosmyk jasnych włosów za ucho. –Tak jak w tym filmie. Że z braku tej ukochanej osoby można oddać życie?
Przewróciłam się na plecy i popatrzyłam na sufit. –Czy ja wiem? Nigdy jeszcze nie spotkałam nikogo, komu mogłabym oddać więcej niż parę godzin dziennie. Miłość jest dla idiotów. Nie ma prawdziwej miłości, ta z seriali jest tylko fikcją. –Uśmiechnęłam się, nie odrywając wzroku od sufitu. –Tak, tak, ostatnie czego mi potrzeba w życiu to fikcji. Teraz muszę skupić się na rzeczywistości.
-Oj nie bądź taka! – Jane rzuciła mi z góry obrażone spojrzenie. –Miłość jest piękna! Ahh, zawsze marzyłam by poznać tego jedynego, dla którego będę księżniczką z bajki. –Położyła dłonie na policzki i westchnęła cicho patrząc gdzieś w dal. Uśmiech nie znikał z jej twarzy.
-Okej, miłość miłością, ale mam ci coś ważnego do powiedzenia. Otóż przyjęli mnie do pracy w barze niedaleko plaży na stanowisko kelnerki! Wakacyjna praca nie może być zła, kiedy przez cały czas masz widok na szumiący ocean. –Wstałam i uśmiechnęłam się.
-Poza tym, może poznasz swojego przyszłego księcia! –Blondynka zaczęła chichotać jak mała dziewczynka, upadając na poduszki. Nigdy nie znałam nikogo bardziej radosnego niż ona. Jedyne o czym myśli to o zakochaniu i imprezach. Oczywiście, imprezy są po to, by mogła się zakochać. Zostawiam ją na chwilę samą i idę do kuchni po szklankę wody. Po drodze, na ciemnobrązowej podłodze mijam spakowane walizki. Uśmiecham się na samą myśl o wyjeździe do leżącego kilkaset kilometrów stąd Charleston, gdzie oprócz pracy będę mogła całymi dniami wypoczywać na piaszczystej plaży i pić kolorowe drinki z parasolkami. Już jutro wieczorem będę daleko stąd. Otwieram mahoniową szafkę w kuchni i wyciągam z niej dwie podłużne szklanki. Nie zdążyłam nalać wody gdy z salonu dobiegło mnie donośne wołanie Jane:
-Zoooeeey!!! Chodź szybkooo! Kolejny odcinek się zaczął!!!-
Popatrzyłam się ze zdziwieniem na napełniające się wodą szklanki. Może maraton serialu to nie był dobry pomysł? Jak po tym wszystkim udało się reżyserom zrobić kolejny odcinek? Okazało się, że dziewczyna jednak się nie zabiła? Jej ukochany przyleciał i złapał ją zanim upadła? „Hollywodzkie produkcje…„
- Pokręciłam głową. Bose stopy kładę na chłodnych kuchennych kafelkach, wciąż słysząc poganianie Jane. Położyłam naczynia na szklanym stoliku, informując o tym Jane, jednak ona jak zaczarowana, na powrót wpatrywała się w telewizor. „Uch, ile jeszcze tych odcinków” – pomyślałam, chwytając telefon. Żadnych nowych wiadomości. Chociaż samo spojrzenie na wyświetlacz wystarczy. Cudowna data oznajmująca początek wakacji. No i tak blisko moje urodziny. Z dala od domu, rodziny i całego zamieszania. „Będzie świetnie” - chwyciłam miskę z popcornem i usiadłam obok Jane.
Będzie naprawdę świetnie.